Wielki dzień nadchodzi, kurde, wielkimi krokami. Niedługo sfruunę z nieba na ziemię obiecaną Warszawy. Kto by pomyślał, pewnie sama na to bym nie wpadła, że zawitam do stolicy, znowu po 17 latach. Kiedyś śmigałam z jednej strony Wisły na drugą, jak z kompasem w głowie. Teraz jeżdżę po Warszawie z planem miasta.. poprawka - będę jeździć, a plan muszę kupić, bo miałam pożyczony.
Mam wrażenie, że pcham się w paszczę lwa. Dosłownie i w przenośni. Z perspektywy wyspy-łupiny (określenie Fizi) Warszawa jest taaaaka duża. I już nie moja. Nic to, ludzie robią różne rzeczy. Ja jadę do Warszawy, zamiast siedzieć na dupie i wieść spokojne życie na małej wyspece. Tylko, że tutaj ciągle pada. Nieustannie coś cieknie z nieba. Dzisiaj, na przykład posypało gradem, przy pięknym blasku słońca. Dobrze, niech będzie więc, uciekam od anomalii pogodowych. Wystarczający powód? Może być. I brakuje mi też konwalii w maju i truskawek z piaskiem, prosto z torebki, kupionych na straganie. W Warszawie powinnam dostać.
No to pcham się w paszczę lwa, z lekka chyba przerażona, pełna wątpliwości. Tylko, że sama tego chciałam, więc masz babo placek.
I tak myślę, jak przyswoić, oswoić, poznać od nowa? No fajnie, fajnie. Dzielna będę, bo z bestią żartów nie ma. Więc jak z tym lwem? Ktoś ma jakieś pomysły? Chętni zgłosić się! Ja to chyba kupię wino i pójdę nad Wisłę. Może być nawet burza.
p.s. Czy ja już mówiłam, że lubię duże miasta?
poniedziałek, 7 kwietnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
tytki, z tytki truskawy!
przestań o tych truskawkach, bo też mi sie zaraz chce!! ;) WIOSNY! WIOSNY!
ja naprawde nie wiem czemu wszyscy tych truskawek sie tak uczepili:) teskno troche, hmm?:) no ja juz tez bym pojadla...
Prześlij komentarz